Meta

Wciągająca Gra Rozdział 2

Rozdział 2
Wioska


Nie wiedziała dokąd zmierza ani gdzie się znajduje. Szła ścieżką przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła. Mokra trawa łaskotała ją w stopy, a wiatr rozwiewał jej jasne włosy. Nagle usłyszała szmer w zaroślach za sobą. Odwróciła się nerwowo na pięcie i ujrzała przedziwne stworzenie, które ziewając i przeciągając się wyszło na ścieżkę. Wyglądało jak skrzyżowanie psa z królikiem i jeszcze nie wiadomo z czym. Miało długie królicze uszy, rogi, niesamowicie różowy cały czas drgający nos, krótkie jak u jamnika nogi, a ogona nie posiadało wcale. Edytka zamarła przerażona w miejscu, wybałuszając szeroko oczy. Zwierzątko podeszło leniwie do niej, obwąchało jej nogi, wydało dziwny piskliwy dźwięk i, nie była do końca pewna, ale wydawało jej się, że się uśmiechnęło. Nachyliła się lekko, ale zwierzę odskoczyło i pobiegło dalej ścieżką.
- Igneeez! Tu jesteś huncwocie! – usłyszała młody głos z dość  bliskiej odległości.
Niewiele myśląc ruszyła w kierunku, w którym pobiegło zwierzątko. Gdy minęła zakręt, jej oczom ukazała się mała polanka, na której siedziała młoda, może czternastoletnia, dziewczyna głaszcząca tę dziwaczną mieszankę gatunkową. Gdy uniosła głowę i ujrzała Edytkę, podniosła się w mgnieniu oka i stanęła na baczność, pochylając lekko głowę. Miała na sobie bardzo skąpą, obcisłą, białą bluzkę. wykończona była złotymi elementami, co sprawiało, że elfka wyglądała jak co najmniej jakaś księżniczka fantasy. Rękawiczki i buty wykonane były identycznie, jak i spódnica, a właściwie skąpe majtki z doszytym długim aż do ziemi, białym paskiem materiału z tyłu i z przodu.
Miała bardzo jasne oczy, zdające się być niemal białe, a jej jasno różowe, długie włosy leżały lekko na ramionach.
- O boże! Ale masz sweetaśne włosy! – pisnęła Edytka podskakując w miejscu – Gdzie kupiłaś farbę?
Młoda elfka skrzywiła się i wybałuszyła oczy. Nie odezwała się ani słowem, tylko cofnęła o parę kroków. Dziwaczne stworzonko skuliło się przy jej nogach cichutko popiskując, najwidoczniej wyczuwając emocje właścicielki. Dziewczyna przyjrzała się uważniej nowo przybyłej, wyraźnie trawiąc coś intensywnie w myślach. Po kilku chwilach ciszy, bo i Edytka nie odezwała się ani słowem z racji, iż była zszokowana dziwnym zachowaniem młodej przecież dziewczyny, ewidentnie będącej także słodką, różową dziunią, dziewczyna wróciła na poprzednie miejsce.
- Jestem Eleeaanee – powiedziała dziecięcym, melodyjnym głosem – moim zadaniem jest powitać najjaśniejszą bohaterkę w naszej krainie.
Edytka otworzyła usta i patrzyła na dziewczynę w zdumieniu, kiedy ta grzebała w przewieszonej przez ramię torbie. Wyciągnęła z niej w końcu jakiś zwinięty duży rulon papieru.
- Mapa – powiedziała widząc niewyraźną minę Edytki i wyciągnęła do niej rękę z podarunkiem – proszę.
Edytka przyjęła od niej rulon, po czym go rozwinęła. Mapa była pokryta milionami różnokolorowych lini, rysunków i nazw. Tymczasem elfka zaczęła szczebiotać wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu.
- Pozaznaczałam tam bohaterce ważniejsze miejsca, targi, miasta, rzeki, kopalnie… - wymieniała, ale Edytka nawet nie starała się jej słuchać.
- Nie ważne, powiedz mi lepiej w ogóle gdzie jestem, co to w ogóle za chora akcja? - uniosła głos, wymachując mapą.
- Nie mogę Ci więcej pomóc, żegnaj – powiedziała elfka, po czym zniknęła.
Edytka stała oniemiała z kawałkiem pergaminu w dłoni. Miała ochotę się rozpłakać i tak też się za chwilę stało. Próbowała rozczytać mapę i znaleźć odpowiedź na pytanie: gdzie się do cholery znalazła? Łzy kapały na pergamin, rozmywając niektóre linie. Bez zastanowienia wytarła mokre miejsce ręką, lecz to tylko pogorszyło sprawę, wycierając kawałek, jak zresztą się domyślała, istotnej i potrzebnej mapy.
Na polance, na której stała jeszcze niedawno różowo-włosa Eleeaanee, Edytka dostrzegła wytarty w trawie wielki X. Spojrzała jeszcze raz na mapę, gdzie po środku namalowany był taki sam znak.
- Boże jakie to głupie… Iksem na trawie zaznaczyli, LOL – wymamrotała pod nosem.
Jakiś centymetr w górę od narysowanego iksa ciągnęła się dość szeroka, seledynowa linia. Edytka uznała, że to musi być autostrada i ruszyła pewnie w stronę, gdzie według niej powinna się znajdować. Ponieważ z geografii, a już szczególnie z odczytywania map była potworną nogą, dojście na miejsce łącznie z błądzeniem i zawracaniem trzy razy zajęło jej dość dużo czasu. Kiedy w końcu wyszła z krzaków, załamała ręce i usiadła zrezygnowana na trawie. Przed nią rozciągała się szeroka rzeka o zielonym kolorze wody. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się w płynące z nurtem zmutowane ryby. Rozejrzała się w obie strony, po czym zdecydowała, że lepiej ruszyć w którymś kierunku, niż siedzieć bezczynnie. Szła samym brzegiem rzeki, co jakiś czas brodząc stopami w chłodnej wodzie. Na horyzoncie wreszcie dostrzegła jakby małą wioskę, lecz nie była do końca pewna. Rozwinęła mapę. Na zachód od punktu X, w którym się jeszcze niedawno znajdowała, tuż przy seledynowej linii widniał fikuśny napis Wioska Fleaa.  Zwinęła z powrotem mapę i położyła na trawie. Nie miała przy sobie żadnego lusterka, co było istną udręką, a przecież musiała się przejrzeć, żeby zobaczyć czy dobrze wygląda zanim wyjdzie do ludzi. Na rzece fale były zbyt duże, aby można było się w niej przejrzeć. Rozglądała się dookoła i wtedy zobaczyła coś na kształt małej kałuży tuż przy brzegu. Podbiegła do niej i nachyliła nisko twarz. Gdy ujrzała swoją twarz, z szoku wciągnęła ze świstem powietrze. Miała twarz elfki! Elfki, którą stworzyła wtedy w grze. A te uszy! Usiadła ciężko na dupie i złapała się za głowę. Matko, co to ma być… SEN! Tak, jejku to sen, dziwaczny i zajebiście realistyczny sen… Myślała oglądając na powrót swoje odbicie w kałuży. Wyciągnęła rękę, żeby się uszczypnąć, ale zatrzymała ją w pół drogi. Jeśli to zrobię, obudzę się – pomyślała – A przecież mam boskie ciało piękną twarz i mogę teraz zrobić wszystko, na co tylko mam ochotę. Dziwny uśmieszek wypełzł jej na usta. Zabrała mapę z ziemi, wstała i żwawo ruszyła przed siebie z podniesioną głową.
Po około godzinie marszu w pocie czoła, dotarła pod palisadę okalającą wioskę. Usiadła pod nią, wycierając twarz cieniutką bluzką. Rozwinęła mapę. Popatrzyła w miejsce, gdzie widniała nazwa wioski i westchnęła myśląc: może mają jakieś fajne ciuchy. Niezdarnie podniosła się z ziemi, po czym otrzepała tyłek. Szła wzdłuż palisady, ciągnąc po niej palcem, co wydawało bardzo irytujący dźwięk. Wreszcie dostrzegła wejście do wioski. Po obu stronach stały „goryle” jak to w myślach sobie nazwała Edytka. Ubrani w zbroje, a w dłoniach dzierżyli piki, krzyżując je ze sobą w wejściu. Podbiegła na paluszkach, stając przed nimi.
- Heej – powiedziała przesłodzonym głosem – fajne wdzianka – Puściła oczko do guarda, a ten najwidoczniej był w wielkim szoku, sądząc po jego bardzo ciekawej minie.
- Wpuścicie mnie chłopcy? – dodała wypinając pierś do przodu oraz bawiąc się włosami.
Mężczyźni spojrzeli się po sobie, po czym jeszcze bardziej skrzyżowali piki, dając do zrozumienia, że nie zamierzają jej wpuścić.
- No weźcieee, nie bądźcie tacyy –jęknęła wydymając dolną wargę.
Mężczyźni ponownie zerknęli na siebie robiąc dziwne miny. Po chwili Edytka ruszyła mózgownicą, przypominając sobie słowa Eleeaanee.
- No ej, jestem bohaterką, helooooł? – rzekła robiąc ręką ‘czajniczek’.
Jeden z guardów wywrócił oczami i cofnął swoją pikę. Drugi wybałuszył oczy, jednak zrobił to samo.
- No! – odparła niezwykle zadowolona z siebie, przechodząc przez wejście do wioski z podniesioną głową.
Pierwsze co ukazało się jej oczom, było ogromne kowadło stojące na czyimś podwórzu przed chatą. Przy nim stał potężny, napakowany chłop, który zawzięcie walił na nim młotem w jakiś kawałek metalu. Zajęty pracą w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Po lewej stronie drogi widniał strasznie stary budynek, wyglądający, jakby miał się zaraz rozsypać. Nad szerokimi, drewnianymi drzwiami wisiała tabliczka „Karczma Pod Pawiem”. Na wprost przed nią widać było ogromną  murowaną studnię, wokół której radośnie biegały rozwrzeszczane dzieci wymachując gałązkami. Ale mam zrytą psychę – pomyślała patrząc na to wszystko – z takimi cycami na wieś? Do dupy ten sen. Już wyciągnęła rękę żeby się uszczypnąć, kiedy nagle ktoś ją odepchnął z dużą siłą. Upadła na ziemię kalecząc się w łokieć o ostry kamień.
- Auuu! – zawyła z pasją jakby co najmniej całą rękę straciła.
Podniosła głowę, aby powiedzieć temu burakowi jak bardzo ją skrzywdził i jak zwykle otworzyła usta i już zapomniała zamknąć. Drogą przeszedł jasnowłosy obdartus z włosami prawie do pasa, prowadząc za uzdę białego jednorożca. Wow… wow… jeeej – przemknęło przez głowę Edytki i natychmiast zerwała się na równe nogi zapominając o okaleczonym łokciu. Chłopak zatrzymał się i popatrzył na nią obojętnie kiedy zastąpiła mu drogę.
- Wierzchowca możesz nabyć dopiero po wykonaniu profesji, miłego dnia – wydukał z pamięci.
- He? – zapytała, bo bardziej złożonego pytania nie była w stanie w tym momencie wymyślić, wybałuszając na niego oczy jakby był kosmitą.
- Wierzchowca możesz nabyć dopiero po wykonaniu profesji, miłego dnia – powtórzył niczym zdarta płyta.
- A ty nie umiesz powiedzieć nic innego? – skrzywiła się – helloooł? Zobacz – złapała się za swoje ogromne dwa atuty przyciskając je do siebie – nie znajdzie się jakiś jednorożec dla księżniczki?
- Zostaw mnie w spokoju! Wykonuję swoją pracę, ty też zajmij się swoimi sprawami. Profesją się zainteresuj jak chcesz mieć jednorożca! – elf nie wytrzymał – idź zabijać!
- To jakiś żart? Nakłaniasz mnie do morderstw? – parsknęła śmiechem – aaaa chyba wieeem! – zrobiła zalotny uśmieszek do młodzieńca na „rumaku” – że jestem tak zabójczo piękna?
Elf nie odpowiedział, tylko zasłonił jedną ręką twarz.
- No chodź do stodoły, zrobię co trzeba i dasz mi takiego ślicznego konika – podeszła i przytuliła się do zadka jednorożca, który kopnął ją z całej siły tak, że odleciała aż pod studnię – ałaaaaa!!! – wrzasnęła i rozpłakała się.
 Próbowała się szczypać, by się obudzić lecz nic to nie dało. Więc rozryczała się na dobre.
Długowłosy blondyn pokręcił głową, po czym ruszył drogą przed siebie. Jednak parę kroków dalej zatrzymał się, wciąż słysząc szlochanie Edytki. Nieco zmieszany zawrócił jednorożca.
Edyta zapłakana, widząc koło swoich stóp kopyta, uniosła głowę. Patrzyła na młodzieńca, na twarzy którego, o zgrozo, malowało się współczucie. Zapatrzyła się w jego niesamowicie jasne oczy, kiedy nagle za nimi, drogą przebiegł jakiś obdartus wrzeszcząc na cały głos „GOLDA DAJCIE, GOLDA!!!!”. No idiota – pomyślała.
- Co to Golda? – spytała skrzywiona, wycierając łzy z policzków.
Elf nie odpowiedział, tylko jego ręce w teatralnym geście opadły bezwładnie wzdłuż ciała.
- Monety. Ale to jakiś żałosny slang tych całych bohaterów… Niektórzy naprawdę są nieznośni – zmrużył oczy patrząc za biegnącym już daleko szaleńcem – wstań, pomogę Ci – wyciągnął do niej rękę, lecz jego twarz była śmiertelnie poważna.
Edytka wstała i otrzepała ubranie z piachu.

Po dziesięciu minutach dreptania uliczkami wioski, Edytka poczuła strasznie silny zapach stajni.
- Boże, co tak wali?! – wydarła się zatykając nos.
Elf skrzywił się widząc jej reakcję, a sam rozszerzył nozdrza wciągając mocno zapachy dochodzące z rozwalającego się, drewnianego budynku. Uśmiechnął się zamykając oczy.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział oschle, zeskakując z jednorożca.
Przywiązał go, po czym wprowadził Edytkę do środka. Ta w podskokach zaczęła piszczeć i biegać od jednego boksu do drugiego.
- Jak dla mnie to one mogą tak cuchnąć! Są sweetaśne!!!
- Uspokój się, nie dotykaj niczego, poczekaj tutaj na mnie. Wrócę za parę chwil – elf odwrócił się od niej i wyszedł drzwiami na końcu stajni.
Dziewczyna rozejrzała się, czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Podeszła do bramki jednego z boksów. Stanęła na palcach i wyciągnęła rękę by pogłaskać jasnoróżowego jednorożca. Gdy dotknęła jego pyska, nawet nie drgnął. Przesunęła więc rękę na głowę ‘konia’ głaszcząc go po grzywie, lecz gdy dotknęła jego rogu jednorożec żachnął się mocno, odrzucając rękę Edytki. Głośno zarżał, przy okazji opluwając jej całą twarz.
- Fuu! – pisnęła histerycznie – fuuj, fuj, fuj! – piszczała rozpaczliwie kręcąc się w kółko, wzrokiem szukając czegoś czym mogła by się szybko wytrzeć.
- Masz – jasnowłosy elf stanął w drzwiach rzucając jej jakąś starą szmatę – mam dla ciebie dobrą wiadomość. Widzę, że sobie nie radzisz, nie masz pieniędzy…. Więc załatwiłem ci pracę.
- Gdzie? – spytała z przerażeniem, trąc ścierą lewe oko.
- Tu.
- Będę czesać koniki? – z uśmiechem od ucha do ucha rzuciła się elfowi na szyję, jednak ten od razu z obrzydzeniem odrzucił ją pod ścianę.
- Nie, będziesz sprzątać odchody.
- Kupę?! Gówno?! Chyba śnisz! – oburzyła się, rozmasowując guza na głowie – Ja, taka piękna i zadbana mam się w gównie brudzić?!
- Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić – powiedział naciągając grube, brudne robocze rękawice do ramion.
- Zdejmij bluzkę – rzucił bez emocji otwierając jakąś szafkę.
- A jednak! – zawołała z satysfakcją – wiedziałam, że się nie oprzesz!
Nie odpowiedział. Wyciągnął coś z szafki i podszedł do niej powoli. Położył drewniany pojemnik na ziemi i wyciągnął ręce, aby ściągnąć jej bluzkę.
Dżizas… już? Tak szybko? – przelatywało przez głowę Edytki, kiedy cieniutka bluzka przechodziła jej przez głowę. Do tej pory robiła to tylko z Alexem, więc odczuwała wielką ekscytację tym, co ma za chwilę nastąpić. Zamknęła oczy i czekała na dalszy rozwój sytuacji. W końcu poczuła dotyk chropowatych rękawic na swoim brzuchu, co wcale nie było podniecające.
- Nie masz nic złamanego – stwierdził rzeczowo, kiedy zawiedziona otworzyła oczy – jedynie siniak będzie, masz tu maść posmaruj, szybciej się zagoi, nie mam niestety potionów.
- Czego? – zapytała wciąż w szoku, że nie będzie seksu.
- No, potionów.. – powiedział patrząc na nią tak jakoś dziwnie – zdarzali się niedoinformowani – mruknął jakby do siebie – ale ty, jesteś bardzo dziwna.
- Ach, ale to sen, to wszystko mi się śni, ty też mi się śnisz - powiedziała łapiąc go za szmaty które można by od biedy uznać za koszulę – zróbmy seksik – zaskomlała przyciskając mocno swój wielki biust do jego ciała – szybko zanim się obudzę.
Elfa zatkało. Nigdy w życiu nie spotkał się jeszcze z takim zachowaniem u elfek z wioski, a tym bardziej u bohaterów.
W tym momencie drzwi przez które wcześniej przechodził elf, otworzyły się energicznie i stanął w nich starszy, niski, gruby i owłosiony mężczyzna. Jego gęsta ruda broda spadała kłębami na poplamioną tłuszczem koszulę.
- Ty!!!! – wydarł się od progu widząc zaistniałą sytuację – mówiłeś, że do roboty dziewkę przyprowadziłeś, a nie do gzienia się na sianie, imbecylu! – krzyczał głębokim basowym głosem.
Elf natychmiast odepchnął Edytkę od siebie i w mgnieniu oka stanął na baczność spuszczając głowę.
- To nie, nie, nie tak – zaczął się tłumaczyć – to ona, ona się na mnie rzuciła, ja nie, nie bo ja przecież nie – jąkał się – wszyscy przecież wiedzą że ja nie, a ja nigdy też w pracy, nigdy, nigdy, ja dobrze pracuję, ja matkę mam na wyżywieniu.
Edytka patrzyła rozszerzonymi oczami jak tamten skamlał niczym zbity psiak.
- To co, taka chętna dziewoja? – zaśmiał się rubasznie szef, patrząc się chamsko na jej cycki - I bimbały też ma fajne, jak nic, tu w tej dziurze żadna miejscowa takich nie ma, tylko te bohaterki czasem, co się tu przewijają, ale ich bogowie sami chronią.
Edytka natychmiast zakryła piersi szmatą, którą wcześniej wycierała twarz. Czuła że jeśli ten obleśny staruch nadal będzie się tak na nią patrzył to zwymiotuje.
- Jak oporządzicie stajnię to przyślij ją do mnie, tylko wymyj wcześniej z gówna, żeby mi pościeli nie zabrudziła – stwierdził uśmiechając się szyderczo pod nosem.
Edytka przełknęła głośno ślinę.
- A… ale to bohaterka – spróbował jej bronić elf
- Jasne a ja jestem zombie – rzucił szef na odchodne i zatrzasnął za sobą drzwi.
Kiedy tylko zostali sami elf wpadł we wściekłość.
- Patrz co żeś narobiła tym swoim dziwacznym zachowaniem! – krzyczał wymachując jej bluzką – O mało mnie z roboty nie wywalił a ty za to się teraz będziesz z nim gzić aż ci cycki nie oklapną ze starości. Choćbyś się jak bohaterka zachowywała! – załamywał ręce.
Edytka zawzięcie szczypała się po całych rękach ze łzami w oczach. Elf spojrzał na nią z litością i trochę ochłonął. Podszedł i złapał ją za ramiona.
- To nie sen – potrząsnął nią – nie wiem czemu  nie pamiętasz nic, bogowie cię zesłali do walki z mroczną sektą zła, ale dopóki nie przypomnisz sobie kim jesteś i jaka jest twoja misja, jesteś nikim. Rozumiesz? – mówił i jego oczy powoli robiły się wilgotne – nie masz rodziny, pieniędzy, jesteś nikim. Każdy może z tobą zrobić, co chce i nikt cię nie będzie bronił.
Wstał i odwrócił się do niej plecami, a chwilę później usłyszał jak wybuchła głośnym płaczem.



Właśnie kończył oporządzać drugiego jednorożca, gdy usłyszał, że wstała. Przez ostatnie 15 minut towarzyszył mu jej szloch z wolna przechodzący w ciche łkanie. Wyszedł z boksu i patrzył jak siłuje się z drzwiami stajni, które zamknął na potężną kłódkę. Odwróciła w jego stronę zapłakaną twarz z przeraźliwie smutną, pytającą miną. Serce mu się kroiło, ale wiedział, że musi być twardy. Jeśli straci tę pracę i nie wykupi leków, matka pewnie umrze.
Edytka wykończona płaczem i krzykami opadła na podłogę. Nieprzytomnym wzrokiem wodziła po ścianach a przed oczami miała tylko jeden straszny obraz – grubego, obleśnego szefa. Łzy po prostu płynęły jej po policzkach, nie miała już siły szlochać. Czuła się bezradna i chciało jej się wymiotować.
Nagle usłyszała, że ktoś siłuje się z kłódką przy drzwiach. Po chwili dało się słyszeć donośne „Kurwa mać, głupia gra” i chwilę później drzwi rozleciały się w drobny mak, a stodołę zasnuł dym. Edytka podczołgała się na łokciach pod ścianę i skuliła się w sobie jak umiała, udając że nie istnieje. Kiedy dym opadł, jej oczom ukazał się rosły elf w długiej, połyskującej, czerwonej szacie, sprężystym krokiem przemierzający pomieszczenie.
- Przybyłem nabyć wierzchowca! – zakrzyknął, stając prawie, że na baczność przed stajennym.
Chłopak wyprostował się, otrzepał i również stanął na baczność jak na jakimś wojskowym apelu. Stali tak dłuższą chwilę jak dwa posągi patrząc się tępo przed siebie.
- Jezuu, znowu lagi – wygłosił przybysz głosem bez emocji.
- Witam, zdobyłeś wystarczający poziom, aby nabyć wierzchowca bojowego, kosztuje on jedyne 20 złotych monet, jestem pewien – nie poruszył się ani o milimetr podczas wygłaszania regułki, jedynie jego oczy z przerażeniem wiodły za uciekającą ze stajni w popłochu dziewczyną – że będziesz prowadził dzięki niemu prawe bitwy o naszą rasę i nie zawiedziesz naszego honoru. – dokończył, gdy pierwsza łza spłynęła mu po policzku.
Edytka biegła, jakby gonił ją sam diabeł. Nie zwracała uwagi na mijających ją wieśniaków, ani na dziwne zwierzęta, tylko gnała przed siebie. Biegła jeszcze długo po tym, jak wioska zniknęła z widoku. Otaczał ją tylko las. Skonana opadła na pień dużego, zwalonego drzewa i odsapnęła.
- Udało się – powiedziała do siebie zdziwiona – udało się! – powtórzyła weselej - Udało się!!! – Krzyknęła na całe gardło i zaczęła głośno rechotać.
Żwawo podniosła się i otrzepała ubranie z suchej kory. Rozejrzała się dookoła. Stała po środku niesamowicie zielonej polanki, a przez rosnące wkoło drzewa przebijały delikatne promienie słońca. Małe, kolorowe kwiatki kołysały się lekko na wietrze w towarzystwie pięknej, długiej trawy. Edytka nie mogła nacieszyć się tym widokiem. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech z uśmiechem od ucha do ucha. Czuła się jak w bajce. Przysiadła na powalonym drzewie po środku polanki, które tylko dodawało jej więcej uroku. Wyglądało jak obrośnięta niesamowicie miękkim i zielonym mchem ławka, zachęcająca przybyłych do zatrzymania się i napawania piękną, otaczającą naturą.
Nagle, niespodziewanie z tej sielanki wyrwał ją hałas w zaroślach.
- Kto tam jest?! – warknęła przestraszona.
Z zarośli wyskoczył spory, śnieżno-biały królik z czerwonymi oczami i zastrzygł uszami wpatrując się w dziewczynę.
- Oh – wyrwało jej się w zachwycie, a cała sprawa z krasnoludem powoli odchodziła w niepamięć – jaki słodziak – zawyła i zaczęła powoli podchodzić do króliczka.
Ten o dziwno ani drgnął, tylko patrzył się na nią, podchodzącą z wyciągniętą ręką. Przykucnęła pół metra od zwierzątka i delikatnie położyła mu rękę na główce. W tym momencie królik wykonał niesamowicie szybki ruch i ugryzł ją boleśnie w dłoń.
- Aaał! – zawyła, rzucając się do tyłu upadając na pupę.
Królik jednak nie poprzestał i wbił zęby w jej odsłoniętą kostkę. Edytka wyła, jakby była obdzierana ze skóry i na oślep okładała królika rękami, który coraz bardziej wgryzał się w jej nogę.
Wtem z drzew niespodziewanie wyleciała strzała, trafiając małego potwora prosto w szyję. Zaraz za strzałą wyleciał rosły elf posturą przypominający tamtego w czerwonej szacie.
- Kurde! – zakrzyknął patrząc się w nieokreśloną stronę – co za noob, po chuj tak daleko zaszedłeś bez żadnej broni? 12 lat masz?!
- Eee – wyjąkała Edytka – znam cię! To ty byłeś tam w stajni i kupowałeś konia?
- Whatever… Nawet jeśli, to co? Załatw sobie chłopie jakąś zbroje i przynajmniej topór na początek, bo zdechniesz…
- He? „Chłopie”!? Czy ja wyglądam ci na chłopa? – Edytka pisnęła, ujmując swe piersi w dłonie.
- A co ja jestem jasnowidz i widzę jaką masz płeć? To, że grasz babką nic nie zmienia.
- Dobra, skończ – mruknęła odwracając się plecami do przybysza.
Po chwili do jej umysłu dotarło jednak, że postąpiła głupio i odwróciła się z powrotem, ale nikogo już nie było.
- Hej! – krzyknęła w las! – Sorry, wróć! Hej!
Nikt jej jednak nie odpowiedział. Podeszła do zabitego królika, odwróciła głowę żeby na to nie patrzeć i wyrwała z niego strzałę. Kucnęła, po czym wytarła ją z krwi o trawę. Nie wiedziała czy będzie się w stanie sama bronić, ale jakoś myśl o posiadaniu przy sobie strzały dodała jej otuchy.
Wzięła głęboki wdech, po czym dziarsko ruszyła w gęstwinę. Przedzierała się przez gęste gałęzie i chaszcze, które nieprzyjemnie drapały jej ciało. Po chwili jednak las zdawał się jakby powoli przerzedzać. Drzew było coraz mniej, a oczom Edytki ukazała się ogromna, kwiecista polana, na horyzoncie której widniał zarys miasta. Jej oczy błysnęły, a twarz rozświetlił uśmiech. Zachichotała głupkowato, po czym z kopyta ruszyła przed siebie, ile tylko fabryka dała. Gdy była już mniej więcej w połowie drogi dzielącej ją od miasta, zaniepokoiło ją, że grunt pod nogami robi się coraz bardziej miękki. Po chwili jej nogi zaczęły się coraz bardziej zanurzać w bagnie, które kryło się pod tą jakże zdradliwą piękną łąką. Edytka przerażona zaczęła biec przed siebie, wyrywając nogi z gęstego błota. Im dalej przed siebie biegła, tym bardziej zanurzała się w cuchnącym podłożu. Gdy znalazła się po pachy w bagnie, postanowiła płynąć. Zawracać już nie ma co, cholera… – pomyślała. Tak więc zaczęła płynąć stylem Edytki, a mianowicie wyglądało to jakby żabo-pies się topił. Jednak, o dziwo, przemieszczała się do przodu. Z grymasem na twarzy, ponieważ bagno cuchnęło niemiłosiernie, ale zawsze. Gdy przepłynęła już spory kawał, a jej ręce zaczęły odmawiać posłuszeństwa, poczuła grunt pod nogami. Edytka pisnęła z radości, wybiegając na „brzeg”. Spojrzała za siebie. Mimo, że przed chwilą płynęła bagnem, łąka zdawała się znów być piękną łąką posypaną kwiatami.
- A to szmata - powiedziała do siebie, po czym śmierdząca i ociekająca zgniłą ziemią ruszyła w stronę miasta.
Z odległości, w jakiej się znajdowała widać juz było, że miasto jest ogromne. Strzeliste mieniące się odcieniami błękitu wieżyczki zdawały się rysować nieboskłon ostro zakończonymi kopułami. Poza wieżami, wiele budynków wystawało wysoko ponad grube, wyglądające na łuskowate mury otaczające miasto. Przestrzeń nad miastem co chwilę przecinały ciemne kształty niemożliwe do zidentyfikowania na tle granatowego nieba, kończące swój lot w jednej z najwyższych wież. Edytka ocknęła się dopiero po dłuższej chwili osłupienia, w jaki wprawił ją ten widok. W miarę jak się zbliżała, miasto zdawało się coraz wyższe, większe i bardziej błyszczące niż się początkowo wydawało. Zanim spostrzegła, szła już brukowaną drogą prosto w kierunku bramy. Kilkakrotnie minęły ją elfy i elfki jadące na jednorożcach, pędzące tak szybko, że zanim się zorientowała byli już daleko z przodu, najwyraźniej też zmierzając do miasta. Kiedy pokonała cały dystans i przekraczała bramę, przywitał ją szczęk broni, pancerzy i odgłosy naprędce przygotowywanych czarów. Tuż za ciężką, pięknie zdobioną ornamentami bramą sprawiającą wrażenie zrobionej z kości, oczom Edytki ukazał się niezwykły widok. Jakieś trzydzieści kroków od niej w czterech rzędach stały uzbrojone po zęby elfy w połyskujących i świecących własnym światłem pancerzach. Wszyscy celowali w jej kierunku. Napięcie wyczuwało się w powietrzu mimo, iż ich miny pozostawały niewzruszone.
- Kurde, to tylko noob  - odezwał się bezbarwnym głosem elf stojący na przedzie w fioletowej szacie z czaszką z głowy kozła zamiast kapelusza.
Chwilę później wszyscy opuścili broń klnąc przy tym niemiłosiernie.
- Weźcie go stąd! - zakomenderował Elf w fiolecie, który najwidoczniej dowodził grupą - jeszcze punktów rzezi na niej nabiją - jeszcze zanim skończył wypowiadać ostatnie słowo doskoczyła do niej elfka w obcisłym, białym, koronkowym, mieniącym się jakby brokatem wdzianku z łukiem przewieszonym przez ramię.
- Chodź za mną - poleciła po czym odwróciła się do niej plecami i zaczęła iść w głąb miasta.
Edytka niewiele rozumiejąc ruszyła za nią. Elfka szła od niej znacznie szybciej, więc aby za nią nadążyć musiała zacząć biec.
- Dokąd idziemy? Co tu się dzieje? - odważyła się zapytać gdy znacznie oddaliły się od bramy.
- Bitwa dziś będzie, mroczni napadną na miasto - odparła nie zwalniając ani na chwilę - czasem wypadałoby trochę poczytać o grze zanim się zacznie grać!
Nagle Edytka usłyszała krzyk, który zdawał się brzmieć gdzieś wewnątrz jej głowy:
- Są! Wszyscy na miejsca! Bufferzy na balkony!
Elfka zatrzymała się w miejscu tak nagle, że nasza bohaterka wpadła na nią z rozpędu.
- Muszewracac - powiedziała nagle jakby sepleniąc, nie robiąc przerwy między wyrazami - masz kasę?
- Eee - wyjąkała Edytka, kiedy elfka rzuciła jej na ziemię garść srebrnych monet.
- Podnieś, Ctrl+K.
- A nie mogę ręką? – zdziwiła się, nie rozumiejąc co Elfka do niej bełkocze.
- Masz, biegnij do lataka, jest zaznaczony skrzydłami na mapie – rzuciła jeszcze, gdy nagle zmaterializował się pod nią piękny, uzbrojony jednorożec o dzikich oczach.
Sekundę później elfka cwałowała już z powrotem w kierunku bramy. Edytka zatroskana wyciągnęła mapę, którą dostała na samym początku na polanie i z rozpaczą stwierdziła, że jest cała przemoczona, nieczytelna i właściwie dziwne, że się jeszcze nie rozpadła. Kiedy rozglądała się niepewnie dookoła, jej uszu dobiegły odgłosy walki, krzyki, szczęk broni, odgłosy jakby wybuchów i najbardziej przeraźliwe jęki konających. A w końcu coraz głośniejszy tętent kopyt. Niewiele myśląc, wbiegła do najbliższego domu. Był pusty, choć stół był zastawiony talerzami. Wbiegła do pokoju po lewej i ujrzała dużą drewnianą szafę. Wskoczyła do niej i zamknęła drzwiczki, nasłuchując odgłosów na zewnątrz. Przez wąską szparę między drzwiczkami widziała wejście do domu, w którym po chwili pojawiły się dwa, mroczne, wysokie elfy. Edytka w przerażeniu przełknęła ślinę i cofnęła się w głąb szafy jak najdalej mogła. Mężczyźni kluczyli po mieszkaniu, po czym zaczęli zrzucać wszystko ze stołu, chichocząc, jakby to była najlepsza rozrywka. Edytka skuliła się w kącie szafy, wzbijając tym zalegający tam kurz. Próbowała się powstrzymać, gdy zakręciło ją w nosie, lecz to było silniejsze od niej.
- Aaaapsik! – wrzasnęła, a mężczyźni zastygli w bezruchu.
- No, no, no, kogo my tu mamy? – uśmiechnął się ten wyższy i bardziej napakowany.
Paroma krokami znalazł się przy szafie, po czym wyrwał z niej drzwiczki.
- Patrz, blond elfka. Chyba twoja ulubiona – zaśmiał się drugi elf.
- Taa… wezmę ją sobie – rzekł, po czym złapał Edytkę za rękę podciągając ją do góry i wyciągając z szafy.
- Puść mnie! Gdzie mnie zabierasz?! – wydarła się, gdy elfy ciągnęły ją za sobą.
- Zamknij się! – wrzasnął porywacz, po czym szybko wyczarował kulę ognia, spalając elfa, który wyskoczył naprzeciwko nich.
Już za chwilę wyskoczyło jeszcze pięciu powalając mroczne elfy na ziemię z niesamowitą łatwością. Jeden z przybyszów podszedł, zerkając na dwa ciemne ciała i ugodził je mieczem, dla pewności.
- Czemu mnie nie zabiliście? – spytała Edytka, stojąc z otwartą buzią, nieśmiało zerkając na zwłoki leżące tuż pod jej nogami.
- Przecież jesteś od nas, nie wygłupiaj się, chodź, zanim cię znów ktoś zgarnie – wysoki, przeraźliwie chudy elf złapał ją za rękę, po czym całą grupką pognali pod najwyższą z wież, gdzie zebrała się większa grupa.
- Czemu latasz bez ekwipunku? Idź do bazy się odziej bo zginiesz zaraz – Edytka tępo wpatrywała się w elfa, marszcząc brwi – no już, leć, powiedz żeby ci dali jakiś łuk i zbroję. Tamte drzwi – wskazał ogromne, mieniące się niczym kryształ, drzwi do wieży – zejdziesz w prawo po schodkach. Ja lecę dalej, Nara – rzucił, po czym wyrwał z trupa leżącego na ziemi cztery strzały i pobiegł brukowaną uliczką przed siebie.
Edytka przyjrzała się dokładniej uzbrojonej grupie. Były to elfy w różnym wieku od wyglądających na 15 letnie do dość starych. Było wśród nich także wiele kobiet, a wszyscy mieli na twarzach malujący się strach przeplatający ze skupieniem. Odwróciła się od nich, czując ucisk strachu w żołądku, po czym ruszyła w kierunku wskazanych jej wcześniej drzwi. W środku wieża wyglądała jak mroczna klatka schodowa. Schody wiły się w gorę i w dół oświetlone jedynie wątłymi smużkami światła ze świetlików umieszczonych oszczędnie w ścianach wieży. Jakiś przebłysk rozsądku, spowodowany zapewne strachem, kazał jej przypuszczać, iż zbrojownia znajduje się raczej na dole. Ruszyła powoli schodami w dół, przytrzymując się jedną ręką kamiennej ściany. Wątłe światło przestało docierać do niej już po jakiś piętnastu krokach, a ściana zaczęła się robić śliska. Szla dalej w kompletnych ciemnościach ostrożnie macając stopnie z sercem bijącym w oszalałym tempie. W pewnym momencie schody się skończyły, a po dwóch krokach płaskiego gruntu Edytka napotkała na przeszkodę. Dotknęła dłońmi powierzchni, która okazała się być masywnymi, drewnianymi drzwiami obitymi dodatkowo metalem. Niewiele myśląc załomotała w nie pięściami. Przez długą chwile nic się nie działo. Edytka niecierpliwie wdychając chłodne, wilgotne powietrze, zaczęła się zastanawiać czy nie należało jednak iść w górę wierzy, gdy nagle za drzwiami rozległa się seria głuchych, metalicznych szczęknięć, po czym w drzwiach pojawiła się wąska, wypełniona światłem szpara. Snop światła padający dokładnie na oczy oślepił ją na chwilę i oszołomił. Kiedy odzyskała zdolność widzenia, ujrzała w szczelinie jasne zmrużone oczy przyglądające się jej w skupieniu. Po chwili oczy zniknęły, rozległo się więcej szczęknięć i drzwi zostały otwarte. Pomieszczenie było mocno oświetlone wiszącymi wszędzie na ścianach niebiesko świecącymi kulami, ale światło jakie dawały było białe, dzięki czemu mogła się mu dobrze przyjrzeć. Pomieszczenie to było ogromne. Daleko w przeciwległej ścianie były kolejne, duże, zbrojone drzwi, a po prawo dwa korytarze. W środku znajdowały się bawiące na podłodze dzieci i opiekujący się nimi staruszkowie.
- Przysłano mnie po... - zaczęła odwracając się do kobiety, która ją wpuściła, lecz zamilkła gdy kobieta złapała ją mocno za rękę, a następnie dotknęła policzków.
- Dziwne - rzekła cichym starczym głosem - wyglądasz jak oni, a zachowujesz się jak my.
Edytka stała jak wmurowana nie mogąc zrozumieć tej dziwnej wypowiedzi, gdy uratował ją żwawo podbiegający do niej staruszek.
- Zostaw ją Mesmee, widzisz że jest przerażona! - krzyczał wymachując w jej stronę jakimś drewnianym patykiem.
- Dlaczego są tu same dzieci i eee.. starsi ludzie? - zapytała Edytka próbując nie urazić sympatycznie wyglądającego dziadziusia.
- Inteligencją nie grzeszymy, co? - spytał z kolei staruszek marszcząc czoło.
Jednak nie widząc jakiejkolwiek reakcji na tę jawną obrazę na twarzy dziewczyny, postanowił jednak odpowiedzieć na jej pytanie.
- Miasto jest atakowane, wszyscy mieszkańcy, którzy jeszcze lub już się nie nadają do walki schronili się tutaj - odparł - jeśli bohaterowie zawiodą to my będziemy musieli odeprzeć atak. Na szczęście słyszałem, że zebrała się dość mocna grupa, więc może tym razem nam się upiecze - roześmiał się sam do siebie, bo Edytce wcale nie wydawało się to śmieszne - Mój syn tam jest, wiesz - kontynuował zupełnie ignorując zdziwioną twarz przybyszki - nie wystarczająco mądry niestety by kontynuować moje dzieło i zostać magiem, ale wyrósł na wspaniałego wojownika. A ty jaką profesję obierzesz? - zapytał nagle ni z gruchy ni z pietruchy.
- Eee - odpowiedziała Edytka zaskoczona dziwnym pytaniem.
- No magiem z pewnością nie zostaniesz z takim umysłem - rzekł podśmiewując się pod siwym wąsem - No nieważne, leć wybrać sobie jakąś broń i odziej się bo ta szmatka na niewiele ci się zda - oznajmił patrząc na jej półprzezroczystą bluzeczkę.
Edytka stała nadal jak wmurowana w ziemię, więc starzec niepewnie uniósł rękę i wskazał jej kierunek, w którym ma się udać. Co, jak zauważył, z ulgą poskutkowało. Edytka ruszyła we wskazanym kierunku. W ścianie widniał krótki korytarz na końcu którego znajdowało się niewielkie pomieszczenie zastawione stołami, półkami, stojakami oraz zamykanymi regałami. Wszystko wypchane było najróżniejszego rodzaju broniami. Podeszła do pierwszej lepszej półki nie wiedząc właściwie co robi, kiedy podleciał do niej na oko ośmioletni elfik.
- Hej, w czym się specjalizujesz? - wypalił wysokim głosikiem.
- Eee jaaaa nie wieem - wybąkała zakłopotana.
- Celność? siła? Zręczność? - wyrzucał z siebie z prędkością błyskawicy.
Edytka robiła tylko coraz większe oczy.
- Masz - wcisnął jej coś do ręki.
- Och - jęknęła zginając się pod ciężarem ciężkiego miecza.
- Nie, nie, nie - piszczał wyciągając jej miecz z ręki i rzucając za siebie.
Zanim zdążyła zorientować się co się w ogóle dzieje, złapał ją za nogę i pociągnął do góry. Ledwo złapała równowagę stojąc w przedziwnym szpagacie.
- Ujdzie - westchnął elfik puszczając ją tak samo nagle jak złapał.
W podskokach dotarł do szafki i długo grzebał w jakiejś przepastnej szufladzie aż w końcu wyciągnął z niej mały, zakrzywiony sztylet.
- Trochę stary już - oznajmił - z 5 razy starszy ode mnie - zaśmiał się, co o zgrozo było jeszcze bardziej piskliwe od jego normalnego głosu.
Wcisnął jej do ręki broń, nie zwracając w ogóle uwagi na jej zagubioną i niepewną minę, po czym zaczął się wdrapywać na wysoki regał. Wyciągnął z niego coś zawinięte w bardzo mocno zniszczoną, jasno-brązową skórę. Rzucił pakunek Edytce pod stopy nie schodząc z regału – masz, ubieraj i spadaj - oznajmił po czym zupełnie przestał się interesować jej obecnością.
Edytka zabrała pakunek z podłogi nie zadając żadnych pytań i wyszła. Czuła się już wystarczająco upokorzona jak na jeden dzień. Kiedy usiadła sobie spokojnie w kąciku i zaczęła rozwijać pakunek okazało się, że w środku nic nie ma, a po dokładniejszym przyjrzeniu się skórzanym szmatom okazało się, iż to one stanowiły ubiór. Skórzana mocno popękana i przetarta kamizelka oraz spodnie trzy czwarte w takim samym, a nawet może i gorszym stanie.
- No way! - wyrwało jej się z gardła.
Spojrzała ponownie na skórzane ciuchy i zagryzła mocno dolną wargę. To tylko głupi sen. - pocieszała się w myślach. Mogę się ubrać jak debil. Wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu podjęła decyzję o założeniu tych obleśnych w jej mniemaniu ciuchów.
Kiedy skończyła się przebierać, odkryła, że spodnie mają przy samym pasku mnóstwo jakiś dziurek, pasków i zaczepów.
- Jezu tylko lamusy noszą komórkę przypiętą do paska… - mruknęła pod nosem – komórek tu jakoś nie widzę, to chociaż sztylet sobie wsadzę.
Pojebało mnie, gadam do siebie – pomyślała wstając z podłogi, po czym podeszła do rozbitego lustra stojącego na regale pomiędzy innymi śmieciami.
Nie wyglądała nawet tak źle. Mimo stanu odzieży jaką jej przydzielił młody elf, wyjątkowo na niej dobrze leżała, jak uszyta na miarę. Ku uciesze Edytki, kamizelka uwydatniała jej niemałe piersi. Złapała za nie, aby ponapawać się ich rozmiarem i poczuć ich ciężar. Taakk.. muszę sobie takie sprawić. przekonywała się w myślach.
Wtem usłyszała, że w pomieszczeniu obok podniósł się straszny hałas i natychmiast ruszyła w tamtym kierunku. Jej oczom ukazała się grupka młodych ludzi wbiegająca do pomieszczenia rzucając radosne okrzyki z uśmiechami na twarzach.
- Koniec, obronili! - krzyczeli jedni.
- Ale była jatka, tamci padali jak muchy - emocjonowała się jakaś elfka.
- Możesz już iść - powiedział znajomy staruszek szturchając Edytkę w ramię.
- Gdzie? - zapytała zupełnie nie kumając sytuacji.
     - No, na zewnątrz, nie wiem, dalej, a idź w cholerę po prostu! - zdenerwował się w końcu i pośpiesznie oddalił w kierunku świętujących zakończenie pobratymców.